Czytam właśnie o wystąpieniu ministra edukacji i wicepremiera rządu RP Romana Giertycha na konferencji ministrów edukacji UE w Heildelbergu. Giertych zaapelował o wprowadzenie ogólnoeuropejskiego zakazu aborcji oraz "propagandy homoseksualnej". Jak wielki entuzjazm wzbudził u swych unijnych partnerów, o niemieckich mediach nie mówiąc, łatwo się domyślić.
Nie chcę tutaj polemizować z poglądami prezentowanymi przez Romana Giertycha. Sam mam w tych sprawach inne, rzecz normalna w wolnym kraju. Natomiast sposób w jaki Giertych waczy o realizacje swych postulatów budzi u mnie lekkie przerażenie. Bynajmniej nie chodzi mi tu o jego radykalizm (a przecież zakaz "propagandy" czegokolwiek to istotne naruszenie wolności słowa). Stokroć gorsza jest niekompetencja i skrajny brak logiki w działaniach człowieka, który badź co bądź reprezentuje rząd mojego kraju.
Sprawy aborcji, eutanazji czy praw homoseksualistów należą obecnie do wyłącznej kompetencji państw członkowskich. Jednocześnie w tych kwestiach rząd reprezentuje stanowisko bardzo odmienne od unijnej większości. Racjonalnym działaniem jest więc u członka tego rządu ochrona status quo, zaś próba uwspólnotowienia tych kwestii jest działaniem na własna niekorzyść (apel o jakikolwiek ogólnoeuropejski zakaz czy nakaz zmierza w istocie do przekazanie kompetencji państw w tych sprawach na rzecz UE).
Co jednak mnie, ideowego przeciwnika wicepremiera, obchodzi fakt, że nie umie on skutecznie bronić swoich racji? Ano niestety reprezentuje on rząd, który walczy też o wiele kwestii "apolitycznych" takich jak bezpieczeństwo energetyczne, dopłaty z UE czy pozycja międzynarodowa Polski. Jeśli robi to równie sprawnie, to włos mi sie jeży na głowie.