Wraz z nadejściem wiosny w szkołach zaczyna sie projekt pt. „Rekolekcje Wielkopostne”. Dziatwa i starsza nieco młodzież zostanie zwolniona z jakże uciążliwego obowiązku przyswajania wiedzy i ochoczo ruszy do kościołów zażywać refleksji i moralnej odnowy. Tyle wersja oficjalna, którą usłyszy każdy rodzic od swojej pociechy. A teraz zejdźmy na ziemię.
Z racji swego dość młodego wieku rekolekcje, przynajmniej te w LO, pamiętam dość dobrze. Odbywało sie to według stałego schematu. Przez trzy dni każdego ranka wszyscy uczniowie wierzący i niewierzący, postawieni wobec alternatywy „msza albo lekcje” tłumnie zjawiali sie pod kościołem i u wychowawców podpisywali listy obecności. Następnie rozpoczynała się msza, na której ksiądz podobno wygłaszał rekolekcyjne kazanie. Piszę podobno, gdyż nigdy nie dane mi było doczekać tego momentu. Tak jak 80% moich kolegów i koleżanek (wierzących i niewierzących) dawałem nogę i kierowałem się do parku via monopolowy. Tam dopiero, zaopatrzeni w wino marki Sophia, w pełni docenialiśmy dobrodziejstwo płynące z rekolekcji. Z tego co wiem od kolegów z innych szkół, przerabiali oni ten sam scenariusz, zmieniając co najwyżej markę wina.
Dlaczego jednak piszę o tym na blogu politycznym?
Otóż zastanawia mnie motywacja Kościoła. Dlaczego chce on brać udział w tym zbiorowym pokazie hipokryzji? Czy nie potrafi przyciągnąć do siebie młodzieży inaczej niż nakazem? Czy nie widzi, że efekt jest odwrotny od zamierzonego?
I dlaczego cała ta akcja odbywa się w szkołach, które wszyscy utrzymujemy ze swoich podatków?