Są u mnie na wydziale ludzie, którzy niemożebnie mnie wk... denerwują. Ludzie, którzy dobrze wiedzą, że studiowanie prawa nie ma sensu, bo przecież jak się nie ma w rodzinie prawnika, to się w tej branży kariery nie zrobi.
Ostatnio radziłem jednej takiej pannie z roku niżej, jakie przednioty ma sobie zadeklarować na trzecim roku*. Zeszło na przedmiot pt. Społeczeństwo Obywatelskie. Ja tłumaczę, że co z tego, że egzamin łatwy i nie trzeba chodzić na zajęcia, skoro przedmiot jest śmiertelnie nudny i całkowicie nieprzydatny.
- A do czego ma się nam przydać? Przecież po studiach i tak wszyscy będziemy pracować w MCcDonald's. No chyba, że Ty masz kogoś w rodzinie...
Ripostowało rezolutne dziewczę.
Obok społeczeństwa obywatelskiego zadeklarować chce też kursy Nauka społeczna Kościoła, Państwo prawne w XIX wieku, Demokracja a elitaryzm władzy i Rzymskie korzenie prawa cywilnego. Konkretów tyle, co w przedmiotach obowiązkowych.
W sumie odechciało mi się gadać.
Nie mam w rodzinie prawników. Własnie dlatego staram się bardziej. Robię kursy na zapas, żeby cały V rok poświęcić na naukę do egzaminu na aplikacje i porządna praktykę. I mam przeczucie graniczące z pewnością, że mi się uda.
Potem chętnie zamówię u niej hamburgera.
A panna? Pewnie znajdzie swoja wymarzoną pracę w Maku. I będzie miała silne poczucie, że została skrzywdzona przez prawniczy Układ.
Układ w jej głowie.
Nie wiem, czy w Polsce istnieje prawdziwy Układ, ale ten w ludzkich głowach spotykam zadziwiająco często.
*Na prawie na UJ obowiązkowych jest tylko 10 najważniejszych przedmiotów, resztę student wybiera sam tak, żeby zgromadzić odpowiednią liczbę punktów przyznawanych za zdane egzaminy.